Helo, halo. Próba mikrofonu! Nazywam się Ania Jurewicz i możecie mnie kojarzyć, bo parę razy pojawiłam się już na tym blogu jako gość (tu i tu). Dzisiaj jednak udało mi się przejąć stery i mam dla Was, Drodzy Czytelnicy, niesamowity kontent. W ramach cyklu „Pies w podróży” postanowiłam wziąć na spytki… twórczynię „Życia w rytmie slow”, czyli Martynę we własnej osobie. Spotkałyśmy się na kawie w MarianieVanie i pogadałyśmy o życiu.

Minęło osiem lat odkąd pojawił się w Waszej rodzinie pierwszy pies – Molly. Wróćmy pamięcią do tego czasu, kiedy musiałaś ogarniać tylko jeden zestaw łap. Jak się żyło z jednym psem, co wyglądało inaczej?
Życie z jedym psem to dla mnie w ogóle zupełnie inna bajka. Przede wszystkim spacery. Tutaj najbardziej odczuwam powiększone stado. Kiedy masz jednego psa nie plączą ci się smycze! Twoja uwaga może być skupiona tylko na jedym psie, jesteś w stanie zapanować nad napadem szczekania, uniknąć awantury, wziąć psa na ręce, kiedy jest taka potrzeba. Przy dwójce, a trójce to już w ogóle, trzeba się trochę nagimnastykować. A kiedy pogoda średnia, trzeba wytrzeć łapy po spacerze, albo niedajboże wrzucić do wanny – 12 łap! To samo z ubraniem na niepogodę – wszystko x3!
No i je ta załoga jednak trochę więcej teraz… i zajmuje więcej miejsca na sofie.
Molly też, za czasów bycia jedynaczką, zawsze miała piękne zrobioną fryzurkę, przy trójce nie przeszkadza mi tak bardzo, kiedy łażą poczochrani…
Mieszkaliście wtedy w Chinach – miejscu, w którym psy i ludzie spotykają się nie tylko na spacerze. Czy przekonanie o jedzeniu psów to miejska legenda, rozdmuchany ekscentryzm czy codzienność?
Byliśmy w Chinach w okresie, w którym (przynajmniej takie mieliśmy wrażenie) posiadanie psa zaczynało być coraz bardziej popularne. Coraz więcej ludzi kupowało więc małe brązowe pudelki, stroiło je i farbowało im futro. Ciężko było patrzeć na to, a także na asortyment w sklepach dla zwierząt, w których np. można było kupić sztuczne paznokcie dla psa (!).
Ale pytasz tutaj o coś innego.
W codziennym życiu, w restauracjach, nie spotykaliśmy się z psim mięsem, ale co my tam wiemy, laowai [potoczna nazwa obcokrajowca], nigdy nie dowie się, co tak naprawdę w trawie piszczy. Faktem jest, że na food markecie w Pekinie można pośród innych najróżniejszych mięs, larw, węży i tym podobnych smakołyków kupić i spróbować psie mięso.
W Szanghaju trafiliśmy kiedyś na ulicę, na której można było je zdobyć. Podobno właśnie tak jest, kiedy się tego szuka to znajdzie się je bez większego problemu. Raczej niemożliwe jest kupienie surowego mięsa, ale w Szanghaju jest kilka restauracji, w których można je dostać.
W mieście Yulin na południu kraju odbywa się co roku festiwal psiego mięsa. Niewiele wiem na ten temat, ponieważ moja wrażliwość na krzywdę psów nie pozwala mi się w ten temat zagłębić. Jeśli masz odwagę, wystarczy wpisać hasło w google. Ja jej nie mam.
Wiele razy zastanawialiśmy się, czy gdyby nasze psy dłużej biegały po szanghajskiej ulicy to też trafiłyby na talerz… Niby to mięso restauracyjne pochodzi z południowo-zachodnich, bądź północno-wschodnich Chin, ale kto ich tam wie.
Niesamowite jest to, że wszystkie Wasze psy pochodzą z Chin. Kiedy dołączyła do Was Mei Mei?
Mei Mei dołączyła do nas półtora roku po Molly. W październiku 2013. W międzyczasie przez nasz dom przewijały się różne psy i nawet jeden kot. Zawsze robiło się bardzo smutno i spokojnie, kiedy zostawaliśmy tylko we trójkę. Co jakiś czas podrzucałam Michałowi zdjęcia nowych psiaków, które pojawiały się na stronie fundacji, ale kiedy zobaczyliśmy tę bidulę wiedzieliśmy, że jeśli my jej nie weźmiemy, pewnie bardzo trudno będzie znaleźć jej dom. To była miłość od pierwszego wejrzenia. No i jest. Najlepsza przytulanka świata. Wieczna dwunastolatka.



Kilka razy wspominałaś, że pojawienie się drugiego psa w rodzinie wcale nie było sielanką. Co Cię zaskoczyło?
Wszystko! Chyba tylko moja wrodzona upartość i próba udowodnienia wszystkim wokół, że nie podjęłam złej decyzji pozwoliła Mei Mei zostać z nami. Ja się raczej nie poddaję, ale dobrze, że i w tym wypadku tak było. Mei Mei z całej trójki to jest TEN pies. Mój. Molly od początku uwielbiała Michała, a Milo póki co (choć nie wiem czy to się zmieni) kocha wszystkich, również obcych – byle go ktoś miział.
Mei Mei musiała żyć wcześniej w bardzo trudnych warunkach. Do tej pory czuję ucisk w sercu na myśl o tym, co musiała przejść. Jej skóra śmierdziała, nieliczne zęby, które jej zostały miała w koszmarnym stanie, zdarzały się ataki padaczki (ustały, kiedy się u nas zregenerowała). Bała się absolutnie wszystkiego. Jeszcze teraz, choć minęło już ponad 6 lat nie może przyzywczaić się do mojego suszenia włosów czy odkurzania. Nie można jej ogolić, nie lubi zakładać obroży. Kiedy mocno śpi i ją obudzimy, reaguje agresją. Przez długi czas nie mieliśmy w domu zabawek, bo Mei Mei wszystkiego pilnowała, zresztą tak samo było z miską, łóżkiem, z nami. Bała się obcych. Tylko do mnie miała zaufanie, Michał przez pierwsze 2 tygodnie nie mógł nawet na nią spojrzeć. Teraz też właściwie tylko ja mogę koło niej coś zrobić – obciąć ją czy obejrzeć ranę.
Wylałam dużo łez. Byłam załamana. Molly też nie było łatwo, choć dziewczynki zawsze lubiły się ze sobą bawić. Bawiły się aż któraś którąś za mocno ugryzła, wtedy była awantura. Kłóciły się kilka razy dziennie. O wszystko. Rozdzielałam i krzyczałam z bezsilności.
Dlatego też bałam się trochę przyjazdu Milo, a on wtopił się, jakby zawsze z nami był i po latach wreszcie rozładował napięcie między Molly a Mei Mei.
Jak od czasu adopcji wyglądało Wasze życie i podróżowanie? Odkrywaliście nowe miejsca sami, z psami, a może trzymaliście się blisko domu?
Podróżowanie z psami niestety nie było łatwym zadaniem w Chinach i Azji w ogóle, dlatego psiaki zostawały pod opieką naszych znajomych, a my zwiedzaliśmy Azję Południowo-Wschodnią sami.
W okolicy naszego domu natomiast poruszaliśmy się na skuterze, choć zasięg jego baterii z całą naszą załogą to było jedynie jakieś 60 km. Czasem zabraliśmy się gdzieś ze znajmomymi lub musieliśmy wynająć auto, tylko dlatego, że zabieraliśmy psy ze sobą. Nie było łatwo.
To też jeden z powodów, dla których chciałam wrócić do Europy – żeby psiaki mogły w końcu zacząć z nami jeździć i aktywnie spędzać czas, a nie jedynie spacerować w kółko na smyczy po naszym osiedlu.



Jak się zmieniła codzienność po powrocie do Europy?
Przede wszystkim powróciliśmy na łono natury i przypomnieliśmy sobie, że kleszcze istnieją. Zaczęliśmy chodzić na długie spacery, dużo jeździć, poznawać odgłosy natury. Pamiętam moją radość, kiedy Molly i Mei Mei pierwszy raz nieśmiało moczyły w wodzie łapki, spotykały na swojej drodze duże, dziwnie wyglądające psy (konie, krowy i inne takie) czy uczyły się biegać bez smyczy. Byłam jak ta matka, która pokazywała im świat. A one cieszyły się z leśnych spacerów i szaleństw w naszym małym ogródku. Zachwycił ich śnieg (pokochał go szczególnie Milo). Poznały auto i bardzo szybko nauczyły się odsypiać w nim nasze wojaże.
Staliśmy się też niemal nierozłączni. Rzadko robimy coś bez psów i prawie wcale bez nich nie podróżujemy. Ostatni raz na bezpsiowych wakacjach byliśmy chyba 3 lata temu. Wiem, że wyjazdy im także sprawiają ogromną frajdę. Molly promienieje odkrywając nowe miejsca. Jest tak szczęśliwa na każdej wycieczce, że zwiedzając niemal unosi się nad ziemią.
Niecały rok temu dołączył do was psi chłopczyk. Pamiętam tę ekscytację i oczekiwanie na jego przylot. Kibicowałam Wam na Instagramie. Co Cię zaskoczyło, kiedy się pojawił? Czego się nie spodziewałaś?
Chyba tego właśnie, o czym wspominałam wcześniej, że dziewczynki przyjmą go jak swojego, że dla nas będzie on tak naturalnym ogniwem w naszym stadzie, że zastanawiam się, jak to kiedyś było bez niego i czy takie bez niego w ogóle istniało. Bałam się, że Mei Mei sobie nie poradzi z nowym współlokatorem, że znów zaczną się awantury i zaborczość, tymczasem nic takiego się nie wydarzyło, a dzięki Milo, o dziwo, w domu zapanował większy spokój.
Podróżujecie coraz więcej, chociaż wiem, że nie jesteś wielką fanką latania samolotem. Zamiast tego wybieracie się na samochodwe wyprawy MarianemVanem. Jak znoszą to psy i Wy?
MarianVan to kolejne marzenie, które wpadło do worka tych spełnionych. Proces inkubacji pomysłu trwał kilka lat. Nareszcie jest – wyśniony, wymarzony. I sprawdza się idealnie. Przede wszystkim odpada mi czas, który musiałam poświęcić na szukanie psiolubnych noclegów. Może nie jest to zadanie niewykonalne, ale potrzeba czasu, by znaleźć coś, co zadowoli każdego z nas, a i cena nie będzie zbyt wygórowana.
Teraz nie trzeba szukać. Jedynie wystarczy znaleźć jakiś postój, a z tym nie mamy zazwyczaj żadnego problemu. Psiaki też uwielbiają vana. Lubią podróżować, wiedzą więc, że van zawozi ich do przygody. Kiedy otwieramy drzwi auta, każdego zresztą, pierwsze są w środku – jeszcze przed bagażami.
No i nie trzeba planować – jest ładna pogoda, nudzi nam się, to przerzucamy tylko rzeczy z lodówki domowej do tej marianowej, napełniamy autko wodą i już możemy ruszać. O nic nie trzeba się martwić. W vanie możemy gotować, możemy się wykąpać, a nawet skorzytać z toalety. Nic tylko wsiadać i jechać.
O czym koniecznie musisz pamiętać, obsługując trzy psy, każdy w innym wieku i o innych potrzebach?
O ich potrzebach właśnie. Żeby wspólne życie, a przede wszystkim podróże, sprawiały frajdę, każdy z nas musi być zadowolony. I nikt nie może cierpieć przez zachcianki kogoś innego. Milo nie może wiecznie dostosowywać się do powolnego tempa Mei Mei, a ona nie może bez przerwy udawać, że górskie wspinaczki jej nie męczą.
To Ty powiedziałaś mi kiedyś, że jesteśmy tak szybcy, jak najwolniejszy z nas. Dokładnie tak to wygląda u nas.
Od jakiegoś czasu podróżujemy więc z wózkiem i plecakiem. Ostatnio odkryliśmy, że nasza przyczepka rowerowa super sprawdza się w dużych miastach. Pakujemy wtedy całą ekipę do środka i możemy w miarę sprawnie poruszać się w tłumie. Psiaki nie plączą się między ludźmi i dla wszystkich nas jest to o wiele mniejszy stres. Ale my i tak nie spędzamy w miastach dużo czasu.
Zdecydowanie wolimy naturę. Wybieramy wtedy trasy, z którymi poradzi sobie każdy w stadzie. Ja i Mei Mei najbardziej lubimy te łatwe – po płaskim. Wtedy możemy spacerować nawet kilkanaście kilometrów. Czasem Michał zgarnia Molly i Milo i idą dalej, wyżej, szybciej, a my dajemy sobie czas na odpoczynek. Zdarza się też, że wrzucamy Mei Mei w plecak, żeby miała czas na złapanie oddechu. Robimy częstsze przystanki, jeśli widzimy, że tego potrzebuje, nie tylko Mei Mei, każdy z psów, no albo ja.
Nie ważne czy w drodze, czy w domu, zawsze trzeba obserwować naszego psa, ale jeśli spędzamy z nim dużo czasu nie będzie nam ciężko ocenić, kiedy ma dość, kiedy potrzebna jest przerwa, kiedy coś go boli, kiedy spędzić dzień z książką zamiast zdobywać kolejne szczyty.
Musimy pamiętać, że to tylko i wyłącznie nasze widzimisię, że chcemy gdzieś wyjechać i zabieramy psa ze sobą. I to my jesteśmy za psa odpowiedzialni. Z a w s z e. Pies ufa nam bezgranicznie i nie możemy go zawieść. Jeśli coś mu doskwiera to my się nim opiekujemy i to my musimy znać adres do kliniki weterynaryjnej.



Dużo podróżujecie po Europie zachodniej – które miejsca poleciłabyś, jako „pewniaki” jeśli chodzi o psiolubność?
Moim pewniakiem są Włochy. Dość często przez nas odwiedzane i uważam, że są bardzo psiolubne. Bardzo miło np. wspominam Weronę. Hitem były też Pompeje. Nigdy nie sądziłam, że po takich ruinach będzie można spacerować z psem.
Ale ja w ogóle nie potrafiłabym chyba podać miejsca, w którym jest jakoś trudno podróżować z czworonogiem. Odwiedziliśmy wspólnie już ponad 20 europejskich krajów i właściwie oprócz Wenecji nigdy nie natrafiliśmy na trudności w podróży.
Niemcy, Austria, Szwajcaria to są w ogóle mega psiolubne kraje i tutaj właściwie wszędzie można być z psem. Często też w kolejki górskie czy do hoteli bez dodatkowych opłat. Ostatnio niesamowite wrażenie zrobiła na nas psiolubna jaskinia w Niemczech.
Może wynika to z formy podróży, jaką wybieramy. Natura jest zazwyczaj otwarta dla czworonogów. Zrezygnowaliśmy z wizyt w muzeum, zwiedzania komnat na zamku, choć po zamkach akurat dość często można spacerować z psem. Po prostu wybieramy miejsca, odpowiednie dla nas wszystkich. Unikamy tłumów i dużych miast, a w małych miasteczkach ludzie są zawsze trochę inaczej, bardziej przyjaźnie, nastawieni.
Jeśli jakaś restauracja nie jest psiolubna, idziemy do innej, a i tak najczęściej zdarza nam się zgarnąć coś na wynos i zjeść w parku lub na schodach z widokiem. Bo tak jest fajniej, bo tak jest mniej stresująco.
Da się te podróże z psem oswoić. Myślę, że w każdym miejscu.



Jak wynajdujesz miejsca, do których jeździsz? Sama mam dwa psy i kota i czasem znalezienie hotelu czy miejsca, w którym można spuścić psy, jest niesamowicie trudne.
Dużo czasu i dobry research to podstawa sukcesu. Mam taką swoją podróżniczą listę miejsc i atrakcji, które chciałabym zobaczyć. Nie psią – moją. Ciągle dopisuję coś nowego i życia na pewno braknie, by wszystkie te cuda zobaczyć. Wybieramy coś z tego, sprawdzamy psiolubność, patrzymy co będziemy mijać po drodze, sprawdzamy psiolubność, szukamy hoteli w okolicy i potwierdzamy ich psiolubność (jeszcze zanim dokonamy rezerwacji). A później dogrywamy szczegóły. Co jeszcze w danym rejonie jest wartego zobaczenia, czy są jakieś fajne atrakcje dla nas czy dla psów, jak np. psia plaża nad jeziorem Garda. No i w drogę.
Niedługo chciałabym wprowadzć trochę zmian na blogu i rozszerzyć go o usługi psiej turystyki. Moim marzeniem jest ułatwienie wszystkim podróżowania z czworonogiem i pomoc w wyszukiwaniu psiolubnych miejsc w konkretnej okolicy. Chciałabym pokazać, że wszystko można, jeśli się tylko chce i jeśli dobrze się do tego przygotujemy. Fajnie byłoby być osobą, do której zgłosisz się, szukając pomysłu na wspólne wakacje. Wakacje idealne dla właściciela i jego zwierzaka.
Brzmi niesamowicie. Skąd ten pomysł?
Wiem, ile czasu zajmuje organizacja podróży z psem. Na nic nam domek nad morzem akceptujący zwierzęta, jeśli pies nie będzie mógł wejść na plażę ani wyjść z nami wieczorem na kolację. Na nic nam taki domek, jeśli nie ma ogródka bądź ogródek jest, ale nie ma siatki. Na nic nam wakacje z psem, kiedy nigdzie nie możemy się z nim ruszyć. Trzeba doczytać, żeby wiedzieć, że po Tatrach wspólnie nie pochodzimy, ale jest wiele innych opcji w Polsce, które pozwalają wędrować ze zwierzakiem. Dlatego może lepiej czasem wybrać Karpacz zamiast Zakopanego.
Z doświadczenia wiem, że można znaleźć miejsca idealne, ale trzeba dać sobie na to czas. Dzisiaj mało osób go ma, przez co najlepszym rozwiązaniem staje się zostawienie psa pod opieką mamy lub zostawienie go w psim hotelu i ruszenie na wakacje samemu. A ja chciałabym w tym pomagać tak, by nie marnować czasu na poszukiwania a równocześnie móc zabrać psa ze sobą.
Czy w vanie jest miejsce dla jeszcze jednego zwierzaka?
Zawsze! Ale to tylko moja opinia niestety. Faktem jest, że plączą się te nasze pieski pod nogami w przejściu i trzeba było nauczyć się w naszym M1 nikogo nie zadeptać i nie pokopać, ale dajemy radę. Ja tam myślę, że jakiś czarny jak smoła kot podróżnik mógłby się tam odnaleźć. Pracujemy nad tym. Pracuję ja, może powinnam powiedzieć…



Gdzie planujecie pojechać w tym roku? Jakie są Wasze plany podróżnicze?
W tym roku chcemy spełnić nasze ZACHCIEWAJKI chodzące za nami od kilku już lat, czyli w kwietniu planujemy ruszyć w kierunku Czarnogóry i Albanii, a latem może Szkocja z bardzo nieśmiałym pomysłem poszerzenia trasy o Irlandię. Dream team – my, szanghajskie adopciaki i MarianVan oczywiście.
Co przywozicie ze swoich wojaży?
Wiem, że zapewne liczysz tutaj na odpowiedź WINO, ale nie tylko, nie tylko. Choć faktycznie – kuchnia, przyprawy, lokalne smakołyki to zdecydowanie jest coś, czemu nie potrafimy się oprzeć i to w spożywczakach podczas wakacji zostawiamy zawsze najwięcej monet.
A poza tym obowiązkowo magnesik na lodówkę. Uwielbiam na nie patrzeć i przywoływać wspomnienia.
Mamy też w domu ścianę, na której wiszą oryginalne rzeczy z krajów, które odwiedziliśmy. Chińska okiennica, wietnamski kapelusz, stare kafelki czy holenderskie łyżwy złapane w starociach to tylko kilka z nich. Kiedyś Ci ją pokażę.
Mam nadzieję, że w tym roku częściej będziesz wpadała do Alzacji i uda nam się posiedzieć gdzieć w winnicy.
Namówiłaś mnie!



Funkcja trackback/Funkcja pingback