Dziś kolejny post gościnny o slow life.
W tym cyklu pytam fantastyczne kobiety, czym jest dla nich życie w rytmie slow. Jak w różnych zakamarkach świata udaje im się wprowadzać slow life do codzienności.
Sama jestem niezwykle ciekawa ich historii. I czekam na nie z niecierpliwością.

Dziś ze swoją historią przyszła do nas Agnieszka z bloga My Coffee Time.

my coffee time

Czym jest dla mnie slow life?

Zwykle te najważniejsze zmiany w życiu zachodzą po cichu. Owiane mgłą ważnego wydarzenia, zapadają w naszą głowę, serce i myśli. A potem, krok po kroku wpływają na wszystkie aspekty naszej pozornie szarej prozy życia. Tak właśnie było u mnie z ideą slow life. Czym dla mnie jest? Już opowiadam…

My Coffee Time…

Siedzę z filiżanką świeżo zaparzonej aromatycznej kawy. Jej zapach roznosi się po całym pokoju. To moja ulubiona chwila dnia – blady świt, gdy wszyscy domownicy jeszcze śpią a ja wraz z uśmiechniętą filiżanką planuję cały dzień lub pozwalam moim myślom swobodnie płynąć w sobie tylko znanym kierunku. Kiedy ostatnio zapytaliście samych siebie co tam słychać? Co tam w duszy gra? U mnie dobrze, odkąd zrozumiałam, że niewiele rzeczy tak naprawdę muszę. Chociaż nie, wróć! 

Mam czuć się dobrze.

I to jest kwintesencja idei slow life w moim wydaniu. 

my coffee time

Oczywistość z gatunku tych najbardziej oczywistych, lecz droga jaką przeszłam, aby to odkryć była trudna i wyboista. Od zawsze czułam presję – czy to w szkole, czy to przy wyborze studiów, a potem już w pracy. To był również czas wielkich zmian w moim życiu. Rozpędzałam się, zapominając o patrzeniu w niebo czy delektowaniu się budzącą do życia przyrodą. Ważny był cel, do którego dążyłam. Istotne było to, jak wypadnę w danej roli. Wspomnianych ról było sporo – i w każdej byłam na dobrej drodze, aby wpaść w pętlę perfekcjonizmu. 

Obudź w sobie dziecko

W tym ogromnym biegu zostałam mamą. Szalone trybiki stanęły. Każdego poranka zamiast zwyczajnie biec do tysiąca różnych bardzo ważnych spraw, wstawałam na spotkanie z Maleństwem, które zmieniło cały mój światopogląd. Nagle zwolniłam, zaczęłam wraz z Małą odkrywać świat na nowo – delikatność motyla, siłę małej mrówki, śpiew wieczornego słowika. To było jak policzek w twarz. Na opamiętanie. Lecz ponownie wpadłam w sidła perfekcjonizmu – karmiona papką informacji z kolorowych gazet nie przewidziałam, że bycie perfekcyjną mamą i żoną to utopia jakich wiele. 

Szczęście…

Dotarłam do miejsca w którym przestałam być szczęśliwa. Dawałam z siebie wszystko, lecz nie robiłam nic dla siebie. Przypomniałam sobie, jaką radość przynosiło mi pisanie i skupiłam się na rozwijaniu swojego bloga. Z zapachem kawy w tle, zaczęłam poznawać nowe osoby, rozwijać się w zupełnie niespodziewanych dla mnie kierunkach. Zaczęłam jasno stawiać granice, walczyć o czas tylko dla siebie i swoich pasji. Polubiłam się z minimalizmem, nie zgadzam się na bylejakość i pozbyłam się niepotrzebnej presji. To były kamyczki, które krok po kroku poprowadziły mnie do miejsca w którym jestem obecnie…

my coffee time

Siedzę z filiżanką świeżo zaparzonej kawy…

I czuję się dobrze. Żyję na moich zasadach. Z dystansem do spraw, na które nie mam wpływu. Ze szczęściem płynącym z najmniejszych codziennych radości. Ze spokojem w sercu. Z czymś, co mogę nazwać slow life po mojemu.

za zdjęcia dziękuję autorce tekstu

Agnieszkę znajdziesz także na Facebooku oraz Instagramie.

A tutaj możesz podejrzeć inne posty gościnne z cyklu o slow life.