Maurycy wraz z Tajgą i Ngaru to podróżnicy, którzy różnią się od tych, goszczących wcześniej w moim cyklu. Różni ich przede wszystkim sposób podróżowania i tereny, które odwiedzają. Ubierzcie się ciepło, bo ta ekipa zabiera cię dzisiaj do śniegowej krainy!

Więcej niesamowitych zdjęć i opowieści u nich na Instagramie.

hashtajga

Co to za szalona ekipa?! Polski Eskimos i dwa psy? Opowiedz nam o … Was. Jak trafiły do Ciebie Tajga i Ngaru?

Tajga to pierwszy pies w moim życiu. Od dawna o tym marzyłem, ale zawsze wydawało mi się, że to niezbyt dobry pomysł, skoro mieszkam w bloku w dużym mieście – zwłaszcza dla takiego psa, jak malamut. No, ale na szczęście okazało się, że to w niczym nie przeszkadza. 

Wraz z Asią, wówczas moją żoną (teraz jesteśmy po rozwodzie, pozostaliśmy przyjaciółmi), zgłosiliśmy się do Fundacji Adopcje Malamutów i umówiliśmy się na spotkanie przedadopcyjne, na którym wiedziona intuicją wolontariuszka FAM (a później nasza przyjaciółka) zasugerowała nam Tajgę. Wydawało jej się, że ten akurat pies dobrze do nas pasuje. Cóż mogę dodać więcej – trafiła z tym w dziesiątkę. Od razu, kiedy spotkaliśmy Tajgę, a ona popatrzyła nam głęboko w oczy i polizała po twarzach, wiedzieliśmy, że to „nasz” pies. 

Ngaru z kolei pochodzi z hodowli psów zaprzęgowych i jest ze mną dzięki magii mediów społecznościowych. Na Instagramie poznałem Sandrę i Tobbe, małżeństwo maszerów, mieszkające ze swoimi dziećmi i ponad trzydziestoma psami w górach północnej Szwecji. Sandra w magiczny sposób pisze o swojej relacji z psami i od słowa do słowa doszliśmy do wniosku, że jeden z nich będzie mieszkał ze mną. Nigdy wcześniej nie sprzedali psa poza Skandynawię, więc czuję, że okazali nam tym dużo zaufania. 

Przeglądając Twoje konto na Instagramie, miałam wrażenie, że sama zdobywam te bieguny! Sądząc po zdjęciach – cały czas mieszkacie w namiocie po środku śniegu. Jak jest w rzeczywistości?

Haha, no tak… wszystko zawsze wychodzi lepiej na Instagramie. Rzeczywistość zaś wygląda tak, że do niedawna mieszkałem z Asią i dwoma psami w bloku na warszawskich Kabatach. Pracuję normalnie na pełen etat jako architekt sieci komputerowych, więc większość dnia spędzam przy komputerze, nie w namiocie. Dzięki tej pracy jestem w stanie zorganizować i samodzielnie sfinansować nasze wyprawy, na które regularnie wybieramy się od około trzech lat, kiedy to po raz pierwszy pojechałem z Tajgą na miesiąc do Laponii. Nie licząc krótkich wypadów na weekend w polskie góry itp., wyjeżdżamy dwa razy w roku na około trzy tygodnie. Kierunek to oczywiście Skandynawia (do tej pory Szwecja i Norwegia). 

Stosunkowo często słyszę pytanie, czy ja cały czas podróżuję, bo ciągle wrzucam zdjęcia z wypraw. Nie, to nie jest relacja na żywo. Po prostu mam tych zdjęć sporo i cieszy mnie przeglądanie ich w domu, przeżywanie tego wszystkiego na nowo. No i wrzucanie ich na Instagram. 

Parę miesięcy temu przeniosłem się wraz z obydwoma psami do Norwegii i mieszkamy pod Oslo, skąd mamy znacznie bliżej do dzikich miejsc, które chcę z nimi odwiedzić. 

Jak się zgrałeś ze swoimi psami? To one Ciebie zainspirowały do takich wypraw czy może Ty szukałeś psiego towarzystwa?

Jestem przekonany, że relacja z psem może być tak głęboka, na ile człowiek otworzy przed nimi serce. Psy są w stanie wypełnić swoją miłością każdą przestrzeń (w przypadku malamutów to odnosi się również do sierści – również są w stanie wypełnić nią dowolną przestrzeń). 

Od zawsze spędzałem dużo czasu w naturze, głównie w rejonie Bieszczad, bo pochodzę z Rzeszowa. Stopniowo moje wędrówki stawały się coraz dłuższe, ale dopiero pojawienie się Tajgi obudziło jakąś nutę dzikości w sercu i zdecydowałem się jej posłuchać. Dzięki temu rozpoczęliśmy nasze wędrówki za koło podbiegunowe. 

Dokąd odbyliście swoją pierwszą wspólną podróż?

Takie zupełnie pierwsze, to były wypady z Tajgą w Bieszczady. Ale pierwsza prawdziwa przygoda, to mój i jej wyjazd na szlak Kungsleden w północnej Szwecji, jesienią 2016 roku. Jest to mający około 450 km szlak biegnący przez góry w szwedzkiej części Laponii. Znaczna jego cześć znajduje się za kołem podbiegunowym. Wędrowaliśmy nim 25 dni (nie licząc dojazdu w jedną i drugą stronę, co zajęło niemal kolejny tydzień) i wtedy po prostu zakochałem się w tych rejonach. 

Czy wędrują z Tobą jeszcze jacyś ludzie?

Nie, tylko ja i psy. Na początku tylko Tajga, teraz od roku jest z nami też Ngaru. Czasem spotkani na szoku ludzie pytają mnie, czy całą drogę idę sam i odpowiadam wtedy, że nie, przecież widać, że są obok mnie psy. 

Zauważyłam, że psy noszą swoje plecaki – co jest w środku?

Pewnie, to w końcu psy pracujące! Zimą ciągną sanie z wyposażeniem, a kiedy nie ma śniegu, to noszą plecaki. Przede wszystkim jest tam prowiant (zarówno dla nich, jak i część mojego), rzeczy typu zapasowa smycz, psie buty, czasem mała apteczka i jakieś niewielkie akcesoria. W miarę trwania wędrówki, kiedy zużywamy prowiant, stopniowo przedkładam rzeczy z mojego plecaka do ich, wiec trafia tam wszystko, co akurat pasuje wagowo.  

Uczucie ze szlaku, którego nie da się opisać, ale specjalnie dla nas spróbujesz to…? 

To rzeczywiście trudno jest wyrazić, bo to nie dzieje się na poziomie racjonalnych myśli, tylko czucia, przeżywania. Jesteś całkowicie pogrążony w tu i teraz, odczuwasz w pełni wszystko, co jest dookoła, budzi się intuicja, instynkty, przestaje się liczyć to, co zostało gdzieś daleko, w mieście. Że jesteś dokładnie tam, gdzie przynależysz i wszystko jest takie, jakie powinno być. 

Kiedy nie spacerujecie – jak wygląda Wasze “codzienne” życie?

Tak jak pisałem – mieszkamy w mieście, ja pracuję przy komputerze od przysłowiowej 9 do 17, albo z domu albo wychodzę do biura. Obydwa psy są nauczone, że w tym czasie dzieje się po prostu „nic” i przeważnie śpią na podłodze. Oczywiście przed pracą jest spacer z psami, to samo zaraz po pracy. Codziennie chodzimy do lasu, spędzamy tam pewnie ze dwie-trzy godziny. Teraz w Norwegii mamy bardzo blisko do wspaniałych terenów, wzgórz porośniętych pięknymi drzewami, strumieni, jezior itd. 

Jak przygotowujecie się do wędrówki? Jak często wychodzicie? I na jak długo?

Przeważnie nie robimy treningów specjalnie nakierowanych na wyprawy, ale zachowujemy wysoką aktywność, bo uważam to za bardzo ważne dla zdrowia zarówno psychicznego, jak i fizycznego. Po prostu normą są codzienne długie spacery, przeważnie jeszcze dłuższe w weekendy. Czasem psy ciągną mnie na rowerze (chociaż Tajga tego nie lubi), albo w trakcie spaceru doczepiam im łańcuchy, które ciągną po ziemi, albo też zakładam im plecaki z obciążeniem. Wszystko to oczywiście tylko wtedy, gdy nie jest dla nich za gorąco. Ja sam regularnie trenuję z ciężarami lub Crossfit. 

Wspominasz czasami, że podczas waszych wypraw nie tylko zachwycacie się wschodem słońca i ciszą, ale bywają też trudniejsze momenty. Był taki czas, kiedy usiadłeś i pomyślałeś, że oto tutaj zostajesz, dalej nie idziesz, nie ma mowy?

Pewnie, że tak było. Na przykład tego lata wybraliśmy się na dwa i pół tygodnia trekkingu po płaskowyżu Hardangervidda w Norwegii. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jest to sezon wypasania owiec i wszędzie było ich pełno. Po prostu chodziły luzem po górach i wykazywały zerowy poziom instynktu samozachowawczego na widok dwóch wilkopodobnych psów, które chciały rozszarpać każdą napotkaną owieczkę. 

Codzienne siłowanie się z dwoma dużymi, spragnionymi krwi malamutami, dźwigając ciężki plecak, w ciągle padającym deszczu, przewracając się na śliskich skałach lub brodząc po kostki w bagnie – po prostu wykończyło mnie to i miałem dość. Już wiem, że drugi raz nie wybiorę się z psami w takich warunkach. 

hashtajga

A czy zdarzyła Ci się jakaś mrożąca krew w żyłach sytuacja z udziałem Tajgi i Ngaru?

O matko, żeby to jedna… Nie o wszystkich chcę pisać, ale może opowiem o tej: rok temu, w marcu, wracałem z Tajgą z Parku Narodowego Sarek w szwedzkiej Laponii. Rozbiliśmy ostatni obóz w długiej, przypominającej rynnę dolinie i w pewnym momencie Tajga wyczuła renifery wędrujące sąsiednią doliną. Nie zdążyłbym zareagować, pobiegła w stronę stromego zbocza (było na tyle strome, że tworzyły się na nim lodospady) i zaczęła się wspinać.

Pamiętam, jak biegłem za nią, wołając i zapadając się w śnieg, bo nie miałem czasu założyć rakiet i czułem się zupełnie bezsilny. W pewnym momencie, gdy była już wysoko, zacząłem się zastanawiać, czy jest sens iść za Tajgą, czy wrócić do obozu po łopatę, żebym mógł ją wykopać, gdyby spadła z lawiną. Naprawdę bałem się, że mogę ją stracić. Nagle ześlizgnęła się kilkanaście metrów w dół, wraz małą lawiną. To ją chyba trochę otrzeźwiło, bo wreszcie zareagowała na moje wołanie i wróciła do mnie.

Jak dbasz o swoje psy podczas takiej podróży? O ich łapy, o rozgrzanie ciała po długim dniu w drodze…

Malamuty to bardzo silne i wytrzymałe psy, i nie potrzebują wiele. Są stworzone do takiego życia. Poza tym, może trudno będzie w to uwierzyć, ale przez większość czasu na naszych wyprawach nie forsujemy się jakoś specjalnie. Pewnie, bywają dni, kiedy zasuwamy 30 km w górach w śnieżycy, ale są też takie, kiedy idziemy bardzo krótko, albo i w ogóle i po prostu sobie odpoczywamy. Przeważnie panuje atmosfera chilloutu, bo w końcu robię to dla przyjemności, w ramach wakacji. Pilnuję tego, żebyśmy wszyscy mieli odpowiednio dużo wartościowego jedzenia, wody i snu. O rozgrzanie psów zwykle nie muszę się martwić, wręcz przeciwnie – zdarzyło nam się przerwać wędrówkę po słowackich Tatrach z powodu zbyt wysokiej temperatury. Tak samo w marcu w Norwegii temperatura wzrosła do ok 0°C i mocne słońce odbite od śniegu grzało tak bardzo, że musiałem znacznie skrócić naszą trasę, bo psy się przegrzewały. 

Rok temu w lutym, kiedy wybrałem się z Tajgą do Laponii, trafiła się nam silna fala mrozów, w nocy temperatura spadła w okolice -40°C, do tego dochodził wiatr. Tajga nie ma zbyt grubego futra i potrzebowała docieplenia, na szczęście miałem dla niej specjalną psią kurtkę, a w nocy dodatkowo spała na karimacie, otulona moją puchówką. Za dnia potrzebowała butów, bo śnieg był zbyt zimny i odmrażała sobie bez nich łapy. Byłem wtedy gotowy zawrócić z jej powodu, żeby jej nie narażać, ale na szczęście po kilku dniach temperatury zelżały i kontynuowaliśmy wędrówkę. 

Co jeszcze… regularnie sprawdzam psom stan ich łap, to czy uprząż za bardzo ich nie obtarła, masuję im plecy po zdjęciu plecaka. I najważniejsze – okazuję im swoją miłość i to, że jestem z nich super dumny. 

Cel kolejnej wyprawy…?

Teraz jesteśmy w trakcie odkrywania Norwegii, więc na pewno gdzieś w tym kraju. Może wybierzemy się tej zimy na samą północ do Finnmarku? 


Dwa psy i kot we wspólnej podróży.