Magda z przepięknego bloga Dzikość w sercu chodzi po górach w towarzystwie swoich dwóch psów: Fibi i Krakersa. Nie są to jednak spacery przy okazji zwiedzania zakopiańskich Krupówek, a takie prawdziwe, kilkudniowe eskapady, podczas których przemierzają wspólnie kilkadziesiąt, a czasami i kilkaset kilometrów. Śpią w namiocie i jedzą posiłki ugotowane na kuchence turystycznej. Niesamowite, prawda?

Koniecznie zajrzyj też na ich Instagram i Facebook! Nie będziesz żałować!

Fibi i Krakers, Twoi towarzysze wędrówek – jak do Ciebie trafili? 

W jednym i drugim przypadku sprawa jest prosta – obydwa psiaki pochodzą z hodowli swoich ras. Fibi wzięłam wraz z ukończeniem przeze mnie szkoły podstawowej. Pamiętam, że hodowczyni westików zapytała nas przy pierwszej rozmowie czy szukamy psa wystawy czy „na kolanka”? Nie zależało nam na pucharach… i tak zdecydowaliśmy się na peta jedynego w swoim rodzaju. Odbiorcy pewnie kojarzą nietypowy ogon Fibi. Jest krótszy i zakręcony jak u świnki. Teraz nie wiem, czy „na kolanka” na pewno dobrze opisuje tryb życia Fibi.

Z kolei Krakers dołączył do nas niedawno, jakoś 2 lata temu. Chciałam adoptować szczeniaka, bo jedynym moim wymaganiem było dotrzymanie mi kroku na górskich szlakach i rozmiary, które pozwolą komfortowo przewozić psa w pociągach i spać z nim w namiocie. Ale moje drogi z fundacjami i prywatnymi osobami perfidnie nie chciały się skrzyżować… W tym samym czasie dowiedziałam się, że polecana mi hodowla owczarków węgierskich akurat ma miot. To był trochę spontan – zebranie kasy, zakupy, krótkie przygotowania, wyjazd na Węgry i ani się obejrzałam, a na kolanach siedział mi już Krakers.

dzikość w sercu

Dlaczego zdecydowałaś, że będziesz zabierać te małe pieski w góry?

Zaczęło się od samej Fibi i pamiętam, że nasz pierwszy spacer po górach to było zawrotne 3 kilometry… i to już w obydwie strony. Po obiedzie. Bo rodzina mnie namówiła. Fibi radziła sobie wtedy genialnie i byłam w szoku, że tak ochoczo popyla pod górkę mając tak krótkie łapki, szczególnie że idąc po płaskim zawsze wlecze się kilka metrów za mną. Niedługo później ruszyłyśmy w Alpy i tam zakochałam się w analizie map, szukaniu tras, w górach wysokich i docieraniu tam, gdzie nie każdy dotrze, bo nie każdy ruszy tyłek. A potem jakoś poszło, aż dołączył do nas Krakers.

Dlaczego z psem? Szczerze – nie wiem. Planując pierwsze wyjazdy, serio, do głowy mi nie przyszło, że mogłabym pojechać bez Fibi. I nie chodzi tu o jakąś wyższą ideę odpowiedzialności za stworzenie. To od zawsze była moja kumpela, więc oczywistym było, że przygody w górach również będziemy przeżywać wspólnie… Szczególnie że ona też złapała bakcyla.

Jak radzą sobie takie krótkie łapki na szlaku?

O Krakersa to nawet nie ma co pytać. Lekki (12kg), kompaktowy (43cm), długołapy i samodzielny to jest dla mnie definicja idealnego psa w góry. Można go podnieść, przenieść, podrzucić i to wszystko jedną ręką. Mieści się do śpiwora, a w pociągu nie zajmuje dużo miejsca.

Fibi jest od niego o 13cm niższa i niestety chyba cięli z łapek a nie z sadełka. Mimo to radzi sobie genialnie i w górach czuje się lepiej niż na płaskim. Lubi być jak najwyżej – nawet w domu wspina się na poduszki, bo przecież tylko tam można się wyspać. Krótkie łapki niosą za sobą szereg ograniczeń i dla psa, i dla ludzi. Na przykład chcielibyśmy przejść 35km dziennie, ale przejdziemy tylko 25, bo tempo dostosowujemy do Fibi. Ona z kolei nie wskoczy wszędzie tam gdzie by chciała i nie przeskoczy wszystkich szczelin, które wydaje jej się, że z łatwością pokona. A to terier, wystarczy że coś się jej ubzdura.

Z drugiej strony krótkie łapki mają wiele plusów. Zauważyłam na przykład jedną zależność – ale to rozkmina która wymagała przejścia naraz 100km trasy, żeby ją zauważyć. Fibi mniej się męczy chodząc po górach, bo praktycznie nie musi podnosić łap. Robi mniejsze kroki niż my czy nawet Krakers. Jej kroki są niemal płaskie, podczas gdy my już zginamy nogi. Dzięki temu ona pod górkę chodzi wydajniej, szybciej, łatwiej niż my… Ale ciii, dostosowujemy tempo DO NIEJ. 

dzikość w sercu
dzikość w sercu

Jak reagują Twoje psy na innych spotkanych na trasie czworonożnych turystów? 

Rzadko w ogóle kogoś spotykamy, a jak już to raczej ludzi lub dzikie zwierzęta. Generalnie moje psy nie mają problemów z innymi czworonogami i nawet po długiej trasie dalej chcą się bawić albo po prostu obwąchać. Bywa, że w ogóle nie chcą wchodzić w interakcję, bo są padnięte – to rzadkie przypadki, kiedy nawet szelest torby z jedzeniem ledwo je budzi.

Ale za to mamy farta do kotów na szlakach. Pomyślałabyś pewnie, że ciężko jest spotkać w górach dachowca, ale udało nam się to dwukrotnie. Na przykład kiedy rozbiliśmy namiot gdzieś w Górach Orlickich i z pobliskiego gospodarstwa przypałętał się do nas czarny kocur. Siedział przy wejściu do namiotu i przyglądał się całej naszej trójce przez dobre kilka minut. Miał zupełnie gdzieś to, że metr od niego leżały psy, ale one też nie były przejęte jego obecnością, bo… leżały do niego tyłem i były zbyt padnięte po całodziennej wędrówce.

Ponieważ wędrujesz po różnych krajach – czy zauważyłaś różnice w podejściu do psów na szlaku? Może coś Cię zaskoczyło?

Ciężko odpowiedzieć na to pytanie, bo na szlakach spotyka się ludzi różnych narodowości i o różnych przekonaniach. Nie spotkaliśmy się nigdy z negatywnym podejściem, co najwyżej komuś nie podobało się, że psy biegają luzem albo bał się psów, co się zdarza. Co innego ogólna psiolubność danego regionu, zakazy wstępów do Parków, schronisk, lokali, atrakcji…

Zawsze, gdy ktoś pyta mnie jak spamiętać, gdzie można jeździć w góry w Polsce z psem, a gdzie nie, odpowiadam że jeśli chodzi o Parki Narodowe to im dalej na wschód tym mroczniej. I faktycznie, wysunięte najdalej na zachód Sudety są bardzo psiolubne. Dalej Beskidy po zachodniej stronie też przyjmują z psami, a potem zaczynają się Tatry, Pieniny i Bieszczady. Po tych z psem nie powędrujesz (chyba że poza Parkami Narodowymi).

U Słowaków i u Włochów nie wpuścili nas z psami do niektórych schronisk, mimo że w obydwu przypadkach w okolicy kręciły się burze, a my byliśmy wysoko w górach. Takie sytuacje zdarzały się też w Polsce (PTTK na Okraju w Karkonoszach). Z drugiej strony we Włoszech im wyżej się wchodziło tym właściciele schronisk byli przyjaźniej nastawieni do psów i otwarci na pogawędkę o czymś więcej poza ceną noclegu. Dużym zaskoczeniem była swoboda w korzystaniu z wyciągów narciarskich/gondoli razem z psem. We Włoszech też świadomość jest trochę większa. Tam na szlaku prościej spotkać dobrze wytrenowanego psa w profesjonalnych szelkach niż Reksia, który przyjechał z „rodzicami” na urlop. 

Z kolei w Czechach to normalne, że masz psa, a jak z nim podróżujesz to Twoja sprawa. W schroniskach niejednokrotnie dziwnie się na mnie patrzyli, kiedy grzecznie pytałam czy mogę wejść z psem. A czemu bym nie mogła? Nie zdążyłam usiąść, a już dostawałam miskę z wodą dla psów. Z kolei w zimie łatwo spotkać Czecha na biegówkach z psem u boku.

Ale Polska nie wypada blado na tle innych krajów, wręcz przeciwnie – powiedziałabym, że mimo różnych ograniczeń jesteśmy krajem, który łączy psy i góry nie tylko w teorii. Jeśli gdzieś nie można wejść, to jest to z góry zaznaczone – zakaz wstępu i kropka, na przykład Tatry. Ale jeśli region jest psiolubny, na przykład takie Sudety, to na 100%. Większość schronisk przyjmuje z psami, a jak nie to można się obok rozstawić z namiotem. Najmilej wspominam Schronisko PTTK pod Muflonem, w którym załapałam się na rodzinną imprezę i muzykę na żywo. Psy przysypiały pod stołem, kiedy cała sala się bawiła. Wrócę też na bank do Schroniska PTTK Jagodna, które na każdym kroku podkreśla, że uwielbia psy. W dodatku mają genialnie dobre i tanie jedzenie.

A psie niespodzianki na szlaku – czy Fibi i Krakersowi udało się doprowadzić Cię kiedyś na skraj… cierpliwości? 

Frustracja na długodystansowych szlakach pojawia się zawsze, nawet jeśli wędruje się na własne życzenie i z pasji do gór. Czasem to po prostu nie jest Twój dzień i byle pierdoła wystarczy, by wyprowadzić cię z równowagi. Taka jest po prostu ludzka słabość. To nigdy nie jest wina psów, a raczej czynników zewnętrznych. Najczęściej są to ludzie, którzy zaczepiają nas, cmokają do Fibi i Krakersa, mimo próśb nie zabierają swoich psów albo rzucają moim piłeczkę swojego dziecka… A ja wściekam się, bo nie chcę im dokładać bodźców po 25km marszu piąty dzień z rzędu, szczególnie że w planach na następny dzień mamy równie intensywne trasy.

Moja frustracja to jest dla mnie znak, że pora zrobić przerwę i przypomnieć sobie po co wyszłam w góry. A wyszłam po spokój i przygodę. Razem z psami, więc im też się należy ten spokój. Regularnie robimy przerwy, siadamy i delektujemy się ciszą. Krakers gryzie patyki i plącze się w smycz, a Fibi obserwuje pomykające na wietrze liście (to terier, nie oceniajcie). Ja dojadam batona, rozciągam mięśnie. Każdy czerpie z tego wyjazdu to, po co przyjechał. I nic na siłę.

A z bardziej przyziemnych historii, strasznie mnie irytuje, jak w środku nocy ubzdura im się, że coś krąży wokół naszego namiotu. Krakers burczy, Fibi fuka, jakby się miała komuś zaraz do gardła rzucić. Zawsze mam wtedy dylemat czy je uciszać, czy pozwolić reagować. Z jednej strony wiem, że tym razem wszystko jest okej i możemy już iść spać, a z drugiej strony co jeśli następnym razem mnie nie zaalarmują, bo uznają że i tak zgarną opieprz?

O czym pamiętać zanim stanie się na szlaku z psim towarzyszem?

O wygodnych szelkach, o smyczy, o zapasie wody, o dokumentach… Ale przede wszystkim o tym, że to my wpadliśmy na ten genialny pomysł wyprawy w góry i to my musimy zadbać o komfort i bezpieczeństwo naszego pupila. Trzeba też pamiętać, że choć wyprawa w góry jest świetną przygodą, to nie każdy pies się w tym odnajdzie. Może się okazać, że bodźców będzie za dużo, że będzie za gorąco, albo że przemarznie w nocy, kiedy my będziemy spełniać swoje marzenie o noclegu na dziko w górach. 

Warto znaleźć zdrowy balans pomiędzy własną ambicją, widzimisię i marzeniami, a komfortem naszych psów… Bo idąc z psem w góry stanowimy z nim team, a team w górach musi być zgrany. To jakby pójść w góry z kumplem i wymagać od niego, że przejdzie z tobą całą trasę bez zająknięcia. No nie… W międzyczasie pytasz go jak się czuje, czy wszystko okej, jak mu się podoba. Wzajemna troska to w górach taki wentyl bezpieczeństwa, bo jeśli ktoś nie potrafi udzielić odpowiedzi na proste pytanie, mota się i bełkocze to jest to dla nas znak, że dzieje się coś niedobrego i pora udzielić kumplowi pomocy… Albo pocieszyć, że już niedaleko.

W jednym z postów pisałam, że traktuję swoje psy jak pełnoprawnego członka ekipy, z tą różnicą, że pies nie powie mi „słuchaj, może nie dziś, kiepsko się czuję, jest za zimno, za mokro, za daleko, za wysoko”. Jesteśmy odpowiedzialni za to czy wieczorem nasz pies padnie z pozytywnego zmęczenia, czy ze stresu albo kontuzji. 

Ja swoje mam zawsze na oku i po tylu wędrówkach wiem już, kiedy spada im motywacja i idą tylko dlatego, że ja idę. Wieczorem ja padam, ale psom daję jeść i robię masaż, żeby jutro powitały mnie z uśmiechem, a nie zbolałą miną. W nocy budzę się sama z siebie i zapraszam psy do śpiwora, grzejemy się nawzajem. Rano ruszamy na szlak, a jeśli jest zbyt trudny to zawracamy. Jeśli moje psy nie radzą sobie albo coś się dzieje – robimy przerwę, biwak albo znoszę je na rękach do najbliższego miasta. Marzną – oddaję im polar, koc, śpiwór. Mokną – suszę je własnym ręcznikiem. Trudno, że będzie śmierdział mokrym burkiem, grunt żeby psy nie płaciły za nasze widzimisię.

Jaką czujesz różnicę między samotną wyprawą (tylko Ty i psy), a taką, kiedy towarzyszy Ci dodatkowy człowiek. Którą formę wędrówki wolisz? 

Jedna i druga ma swoje plusy i minusy. Wydaje mi się, że to nie jest sprawa do zero-jedynkowego werdyktu. 

Wędrówki w samotności mają swój urok, bo nie mając się do kogo odezwać masz bardzo dużo czasu na różne przemyślenia. Na co dzień nie ma czasu usiąść i „obgadać” samemu ze sobą wszystkich nurtujących cię spraw. Po kilku godzinach wędrówki nie masz już o czym myśleć i jesteś tu i teraz z psami. Zostawiasz cały świat za sobą, wszystkie te miejskie zmartwienia, rachunki i niepozmywane gary. Zaczynasz skupiać się na tym co widzisz, zapamiętujesz więcej, relaksujesz się bardziej. Wbrew pozorom nie mamy zbyt często okazji do pobycia samemu i to bez żadnych obowiązków wiszących nad głową jak czarne chmury, prawda? Samotność sama w sobie jest dla wielu ludzi czymś zupełnie nowym!

Wędrówki z kimś też są super, ale to zależy z kim. Jeśli zabierasz ze sobą człowieka, który nie czuje gór tak jak ty, to można się umęczyć. Snuje się za tobą, jęczy, marudzi. Pokazujesz mu widok, a on mówi tylko „no fajny, góry jak góry”. Co innego jeśli masz u boku kogoś, kogo też jara spanie w namiocie, gotowanie na palniku, rozpalanie ogniska i gapienie się w gwiazdy. Dla którego wybór smaku kisielu na kolację to jest bardzo ważny decyzyjnie moment. Ten ktoś zrozumie też, że czasem w górach fajnie jest pobyć samemu i nie ma problemu z tym, byście szli razem, ale w pewnej odległości od siebie. Ot, równowaga. 

Są też aspekty czysto techniczne. Kiedy wędrujesz bez towarzystwa, o wszystko musisz zadbać sama. Nieważne jak zmęczona i obolała jesteś albo czy właśnie urwało ci nogę. Kiedy dojdziesz na miejsce trzeba znaleźć odpowiedni skrawek ziemi i rozstawić namiot, zrobić obiad czy kolację, dać psom jeść, zrobić im masaż… Mając kogoś u boku możesz podzielić się obowiązkami. Nic tak nie łączy ludzi, jak sprawna współpraca prowadząca do szybkiego osiągnięcia wspólnego celu.

Co czujesz po powrocie z gór? Ulga? Satysfakcja? Tęsknota?

Żal, że się skończyło i że codzienne życie jest tak skomplikowane. Siedząc w górach problemy rozwiązuje się błyskawicznie. Nie zastanawiasz się czy za 3 miesiące będziesz miała kasę na ubezpieczenie samochodu, nie myślisz o tym, że za 2 tygodnie w pracy masz jakiś deadline, albo że za miesiąc na studiach zaczyna się sesja egzaminacyjna. Martwisz się tym, czy dziś w nocy będzie zimno, ale przecież masz polar, więc się dogrzejesz. Rano będzie po wszystkim. Martwisz się tym czy w miejscowości, do której schodzisz będzie jakiś sklep, ale dojdziesz tam i wszystko się okaże. Martwisz się, bo pogoda trochę się psuje, ale masz wodoodporny namiot, więc go rozkładasz i przeczekujesz z psami ulewę. W życiu codziennym pozwalamy, żeby te problemy tygodniami wisiały nam nad głową, martwimy się na zapas w imię dbania o przyszłość. A co z teraźniejszością? Dla mnie to jest strasznie męczące i wolę te górskie problemy. „Byle w góry, z dala od spraw ludzkich”, jak to ktoś kiedyś powiedział. 

Z drugiej strony czuję ulgę, bo jeśli wróciłam z gór to pewnie zrealizowałam kolejne swoje małe marzenie albo przeżyłam kolejne przygody, którymi zaraz podzielę się z czytelnikami. W górach nie ma laptopów, Lightroomów, Photoshopów i WordPressów!

A psy? Jak się zachowują kiedy już wrócą do domu? Odsypiają przez tydzień?

Tydzień? Góra dwa dni i potem znowu je nosi  Chwilę zajmuje im przestawienie się na miejski tryb życia. Czasem nawet protestują jak śpimy za długo, bo w górach przecież zrywamy się niemal skoro świt. Zawsze mi się wydaje, że też tęsknią do gór – tam są psami, gryzą badyle, biegają po łąkach i tulą się do nas. W mieście ich ludzie są jacyś smutniejsi i czas za szybko ucieka.

Najnudniejsze wakacje dla Ciebie to?

To zależy jak rozumiemy „wakacje”. Kto pożegnał się ze szkolnym mundurkiem ten wie, że pojęcie wakacji jako 2 miesięcy laby trochę odchodzi w niepamięć. Potem na studiach można się cieszyć nie 2 a nawet 3 miesiącami wolnego, ale ja już podczas wyboru uczelni brałam pod uwagę to, że nie chcę uzależniać się od jednego miejsca – miasta czy uczelni. Choćby tylko na 3 lata. Jeśli mam pracę to też taką, która pozwala mi rzucić wszystko i wyjechać niemal kiedy chcę. Nie znam więc pojęcia wakacji czy urlopu, wyjeżdżam niemal tak często jak pracuję. To jedna z moich życiowych zasad. Wygrzane i stabilne stołki są fajne, ale siedząc w miejscu nie zobaczę świata. A nigdy nie będziemy młodsi, niż jesteśmy w tej chwili, prawda? Czas leci.

Ale jeśli już gdzieś jadę, to staram się organizować sobie czas i atrakcje samodzielnie. Nie korzystam z biur podróży, bo nie da się wtedy wyjść poza utartą ścieżkę i to jest dla mnie najnudniejsza wersja podróżowania – kiedy ktoś ci mówi, kiedy masz patrzeć, a kiedy jeść. 

A poza tym nie ma rzeczy nudnych, wszystko może być ciekawe – to zależy tylko od naszego nastawienia! Kiedyś jadąc nocą 1000km z chłopakiem szukaliśmy sposobu by nie zasnąć za kółkiem i czytaliśmy na Wikipedii historię mijanych miast. Na przykład Sochaczew miał na przestrzeni lat tak przesrane, że jego historii jest poświęcona osobna strona, którą czytało się niemal jak powieść sensacyjną. Przez kilkaset lat nad miastem wisiała chyba jakaś klątwa i co się odbudowało, to po 50 latach… doszczętnie płonęło. I tak co chwilę, kilkanaście razy z rzędu, serio! Ludzie już nie chcieli tam mieszkać, a i tak miały miejsce kolejne pożary. W końcu około 1880 roku założyli tam Straż Ogniową – jedną z pierwszych w zaborze! A wtedy wiesz co? Przyszła I i II Wojna Światowa.

I jest to niczym w porównaniu ze skokiem ze spadochronem czy spędzeniu miesiąca w najdzikszej dżungli, ale… Chcę przez to powiedzieć, że nawet najbardziej prozaiczna czynność może być przygodą, wystarczy tylko otworzyć się na głupotki i cieszyć się ich prostotą.

Co jest dla Ciebie największą zaletą w podróżowaniu z psem?

To że mam je przy sobie i nie muszę się martwić, i zastanawiać jak się czują tam, gdzie je zostawiłam. Czy opiekun je nakarmił, czy nie tęsknią, czy są wyhasane, wybawione, szczęśliwe, czy nie zwiały, czy nie chorują. Mam je przy sobie, mogę o nie zadbać i patrzeć jak im się ryjce śmieją kiedy wychodzą rano z namiotu prosto na łąkę czy górską halę. Można powiedzieć, że mamy wspólną pasję i doskonale odnajdujemy się w górach – razem. Poza tym cieszę się, że mogę pokazywać jakiemukolwiek stworzeniu coś więcej, niż tylko kanapę w bloku!

dzikość w sercu

Piszesz, że chcesz chodzić po najtrudniejszych szlakach, odkrywać to, co dla niektórych nigdy nie będzie dostępne. Pewnie apetyt rośnie w miarę jedzenia – co jest Twoim największym marzeniem podróżniczym?

Pomidor, nie powiem! Ale nie dlatego, że nie chcę, po prostu nie wiem. Niewiele ponad rok temu nie pomyślałabym, że przejdę 100km po górach, a teraz planuję Główny Szlak Sudecki – 440km. Jestem świadoma istnienia wielu długodystansowych szlaków na całym świecie takich jak Appalachian Trail czy Great Himalayan Trail. Kusi i korci, z psami czy bez psów, ale wiem też, że po niektóre przygody nigdy nie sięgnę, a na inne będę musiała trochę poczekać. A ja się skupiam na tym, co osiągalne z najbliższej przyszłości.

Nie wiem co będzie następne, bo na wszystkie pomysły wpadam spontanicznie i równie spontanicznie je realizuję. Jak kiedyś usłyszysz, że choćby w żarcie mówię, że wybiorę się na Via Alpinę, Via Dinaricę albo obejdę Polskę wzdłuż granic, to pewnie prędzej czy później tak się stanie. Wystarczy, żeby pomysł zakiełkował w mojej głowie i żeby uwierzyć, że mogę to zrobić. A, czekaj…

Niestety, zdrowie pokrzyżowało Wam trochę nadchodzące plany, ale kiedy już Fibi wróci do zdrowia to…

…pojedziemy w góry. Najpierw musimy dostać zielone światło od weterynarza i ocenić w jakiej kondycji jest Fibi i jak szybko może wrócić do pełni górołażenia. Mam przygotowanych kilka wariantów. Na pewno chciałabym popchnąć do przodu projekt Korony Gór Polski, bo czeka na nas pełno niewymagających gór w sam raz na rozpęd. Zdrowotny „areszt domowy” poskutkował też tym, że mam zaplanowanych kilka długodystansowych tras między innymi w Górach Izerskich i Górach Sowich i baaardzo liczę na to, że uda nam się uzupełnić niedosyt po klapie z GSS. Idzie zima, więc myślę powoli nad noclegami – może ten sezon będzie przełomowy i zdecydujemy się na spanie na dziko zimą? To by było COŚ!

UPDATE

Fibi wyzdrowiała, a Dzikość jest już w trasie! Pojechaliśmy w Góry Sowie na dwa dni, by przypomnieć sobie jak to jest błąkać się po górach. Potrzebowaliśmy tego, cała nasza czwórka! Co dalej? Co następne? Nie wiem, zobaczymy gdzie nas poniesie…


Czy znasz już historię mopsa, który uwielbia pływać kajakiem?