O chińskim jedzeniu mogę mówić godzinami. Tęsknię za nim jak za niczym innym. Już przed wyprowadzką z Chin czułam, że tak będzie i mimo że moją ukochaną chińszczyznę, starałam się odwiedzać przed wyjazdem, tak często, jak tylko było to możliwe. Nie dało się jednak najeść na zapas. 

A wiesz, że myślałam, że umrę tam z głodu? Przed przyjazdem do Chin, zdarzało mi się zjeść coś u „chińczyka”, ale właściwie nigdy mi to nie smakowało. Byłam załamana, że będę musiała żyć z chińskim (paskudnym) jedzeniem na co dzień.

Tak przepaść…

Różnorodność i wyjątkowość dumplingów (pierogów) jedzonych z sosem sojowym, wyśmienity bakłażan – tak bardzo u nas niedoceniany. Fasole, grzyby, tofu, bambus, lotus, orzeszki ziemne w najróżniejszych sosach i przyprawach. Baozi. I moje ulubione pokrojone w zapałki ziemniaki z chili. A czosnkowy brokuł? Mogę wymieniać bez końca.

Do tego dochodzi cały street food. Kiedy próbowaliśmy, często nie do końca wiedzieliśmy, co jemy, ale zawsze było smakowicie.

Czy wiesz, że chińszczyzna jedzona widelcem smakuje zupełnie inaczej, niż taka jedzona pałeczkami? Kto by pomyślał, że dojdę do takich wniosków i w domu będę używać pałeczek. Ha, nawet ryż się da jeść pałeczkami! Bo ten chiński jest przygotowywany zupełnie inaczej, niż ten, który znamy z naszych talerzy. I smakuje wyśmienicie! 

Azjatyckie pojęcie czystości 

Jedzenie jednak to jedno, ale całego klimatu chińskiej kuchni dodają chińskie restauracje. Jest w nich brudno, głośno i tłoczno. Pamiętam moje pierwsze wizyty w takich miejscach… Obrzydzenie – właściwie chyba nie da się tego nazwać inaczej. Ale później przestało to wszystko robić na mnie wrażenie. Z zaskoczeniem uznałam nawet, że najlepsza chińszczyzna jest właśnie w takich lokalach.

Tylko że chińskie restauracje w niczym nie przypominają tych naszych! 

Przede wszystkim zazwyczaj odbiegają b a r d z o od naszej definicji czystości. Pisząc to mam przed oczami kobietę wychodzącą z restauracyjnej kuchni w czarnych, wielkich kaloszach… Chyba do końca życia nie zapomnę tego widoku. I w sumie to nie chcę wiedzieć, w jakich warunkach przyszło jej na tej kuchni pracować… Nadal jednak była to nasza ukochana restauracja – Camel. Gdybym tylko mogła się teleportować do Suzhou na jakąś kolację, to byłoby to właśnie tam. 

Trochę prywatności

Chińskie restauracje mają też coś, z czym nie spotkałam się nigdy wcześniej. Są to prywatnie pokoje. Jeśli przychodzisz z grupą 10 osób i masz ochotę pobyć tylko z nimi, zajmujesz taki oto prywatny pokój. Masz tam zazwyczaj swoją kelnerkę, która pilnuje, by niczego ci nie brakowało. A cena ta sama!

Zasiadając przy wielkim, okrągłym stole z grupą przyjaciół zaskoczy cię jeszcze jedna rzecz – najprawdopodobniej dostaniecie jedno menu na cały stół. Nawet jeśli jesteście w 12 osób! No dobra, w takim wypadku to może dwa. Strasznie irytujące. Tym bardziej że chińskie menu ma zazwyczaj mnóstwo stron. Dlaczego tak? W chińskiej restauracji dania stawiane są na środku stołu, na obrotowej centralnej jego części i każdy ma okazję spróbować wszystkiego. Dlatego zazwyczaj jedna osoba przy stole zamawia dla wszystkich. 

To między innymi dlatego do chińskich knajpek uwielbiałam chodzić dużą grupą. Wtedy można było zamówić bezkarnie pół menu i spróbować niemal wszystkiego! Dwie osoby nie mają szansy skosztować zbyt wielu dań, bo zwyczajnie ich nie przejedzą.

chińskie restauracje

Kelner!

Na kelnerów się krzyczy (fu wu yuan). Co jest bardzo brzydkim zwyczajem, ale uwierzcie mi, zdarza się, że w inny sposób obsługa cię po prostu nie zobaczy i nie usłyszy. Po pierwsze gwar. Po drugie restauracje są o l b r z y m i e. Kilkupiętrowe. A w godzinach lunchu i kolacji zdarza się, że na stolik trzeba czekać godzinę. Możesz sobie wyobrazić, co tam się dzieje. Mimo to jednak, na jedzenie nie czeka się długo. Zimne dania przychodzą niemal zaraz po złożeniu zamówienia, a i na ciepłe wcale nie trzeba długo czekać. Wątpię, by nasze europejskie restauracje poradziły sobie z takim natłokiem ludzi w tak krótkim czasie. Szacun! 

Pamiętam też, moje zaskoczenie, kiedy pierwszy raz zobaczyłam restauracyjne naczynia. Talerze, miseczki, szklanki czekają na ciebie na stole w plastikowych opakowaniach… Dlaczego? Nie są one zmywane w restauracji, a w zewnętrznych firmach, które tak właśnie pakują je na czas transportu. Muszę przyznać, że jest to o wiele bardziej higieniczne niż talerze, sztućce i kieliszki pięknie wyglądające i czekające na ciebie na stołach naszych „zachodnich” restauracji, gdzie się kurzą, a inni goście przechodząc obok, zostawiają na nich swoje zarazki… 

 

A na deser owoce.

Po skończonym tłustym chińskim posiłku na stół wjeżdża talerz z owocami. Gratis. 

Nie było łatwo przyzwyczaić się do chińskich restauracji. Na początku myślałam, że nigdy nie zmuszę się do jedzenia w takich miejscach. Jednak cały ten chaos, zdecydowanie ma swój urok. I bardzo, bardzo mi tego brakuje!