Wspomnień czar…

Kiedy jeszcze na moim poprzednim blogu pisałam post o Bratysławie, wspominałam to miejsce z lekkim żalem i tęsknotą. Wtedy bowiem udało mi się spędzić tam jedynie kilka godzin i to po ciemku. Bratysława zachwyciła mnie wówczas swoim urokiem. Wyglądała olśniewająco, tak pięknie rozświetlona i taka maleńka. Stare miasto usłane barami, restauracjami z pysznym jedzeniem. W parku odbywały się wtedy występy, a ludzie byli w wakacyjnych, radosnych nastrojach. Tak bardzo mi się tam podobało. Kręciłam się tymi uliczkami i wcale nie miałam ochoty wsiadać do auta. Miałam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się wrócić.

Bratysława nocą

zamek Bratysława

Bratysława, jedziemy!

W tym roku wreszcie nadarzyła się ku temu okazja. Spakowaliśmy się więc całą ekipą do auta i na skrzydłach niemal, gnaliśmy do mojej Bratysławy. Chowające się w ciemnościach miasto, powitało nas wspaniałym widokiem wznoszącego się na wzgórzu zamku. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nie mogłam się doczekać, aż wysiądę z auta i tym razem nie sama, a z moją ekipą, pospaceruję uliczkami Bratysławy. Wszystko uległo zmianie po dotarciu do hotelu. Okazało się bowiem, że… nooo… hmmm… tak… „błąd systemu – nie mamy państwa rezerwacji”. I wtedy dopiero zaczęła się zabawa. Do opisania na dłużej w innym poście o podróżach z psami… Taka hotelowa akcja nigdy nam się jeszcze nie zdarzyła! W każdym razie, to że wieczór zmarnowany, to mało powiedziane. Byliśmy wściekli, a przed nami roztaczała się wizja spania w aucie. Moja wspaniała Bratysława nagle stała się najgorszym miejscem z możliwych…

Bratysława nocą

Nie ma tego złego mówią…

Finał tej historii jest na szczęście pozytywny. Udało nam się znaleźć nocleg i to bardzo przyjemny, udało nam się nawet coś zjeść i to bardzo smacznie. Choć było już dość późno, przespacerowaliśmy się nawet po mieście. I co z tego? Przecież moja idea spędzenia wspaniałego wieczoru w rytmie slow legła już i tak w gruzach, i nawet nie była to już Bratysława z moich wspomnień. Nagle przestała mi się podobać. Dostrzegłam całą masę pijanych ludzi, których nie widziałam podczas poprzedniego pobytu, hałas i bałagan. Wszystko było na opak. Oświetlone kamienice wciąż miały swój urok, ale bardzo szybko uciekliśmy wszyscy do hotelu odespać naszą frustrację.

Nie taki diabeł straszny…

Żeby nie było już znów tak dramatycznie, następny dzień był piękny. Słońce świeciło jak szalone, imprezowicze z poprzedniego wieczoru leczyli zapewne kaca, więc miasto nie było aż tak zatłoczone… Szwendaliśmy się po mieście, podziwiając tę uroczą stolicę, a przed wyjazdem zjedliśmy pyszny wegański obiad w restauracji Foodstock. I znów lubię Bratysławę. Ale jednak troszkę już mniej… I już nie marzę tak bardzo o powrocie w tamte strony…

blue church