Tak, to znów druga sobota miesiąca i przyszła pora na kolejny post gościnny o slow life.
W tym cyklu pytam fantastyczne kobiety, czym jest dla nich życie w rytmie slow. Jak w różnych zakamarkach świata udaje im się wprowadzać slow life do codzienności.
Sama jestem niezwykle ciekawa ich historii.
Zapraszam na nie w każdą drugą sobotę miesiąca. 

Dziś Ania z bloga Aniversum.

Weź głęboki oddech, odklej język od podniebienia, rozluźnij i obniż ramiona.

Nazywam się Ania Jurewicz i dzisiaj opowiem ci czym jest dla mnie slow life.
Od ponad 5 lat mieszkam we Francji i prowadzę internetową poradnię psychologiczną, którą możesz znaleźć tutaj. Piszę też bloga Aniversum, gdzie czasami opowiadam, co się dzieje w mojej głowie. Ostatnio powołałam do życia Inicjatywę Napiszmy To, gdyż kolejnym marzeniem do spełnienia jest napisanie i wydanie własnej książki. Pierwsza część tego marzenia jest już prawie skończona…

Postanowiłam spełnić swoje marzenia

Kiedy Martyna poprosiła mnie o napisanie wpisu gościnnego na jej blog nie wahałam się, bo data publikacji była odległa, a ja miałam opowiedzieć ci o kupowaniu mebli na pchlim targu we Francji. Do tego też dojdziemy, ale w międzyczasie pomyślałam, że muszę ci najpierw opowiedzieć  o mojej filozofii.

Kiedy przyjechałam do Francji 5 lat temu nie umiałam języka, byłam w ciąży i właśnie skończyłam dość intensywne studia na Uniwersytecie Warszawskim. Z trybu fast przeszłam do trybu „stop” prawie bez ostrzeżenia. To był dobry moment, żeby zacząć coś w sobie zmieniać, stać się człowiekiem, jakim zawsze chciałam być.

Zanim rozlegnie się pierwszy dźwięk, musi zapaść kompletna cisza

W mojej głowie cichły głosy, które mówiły mi, że tego nie mogę nałożyć, tamtego nie powinnam myśleć, tak nie można robić. A ja nie miałam myśli łamiących mir społeczny, rozważałam jedynie kupno sukienki oraz czy rosół bez mięsa jest w ogóle możliwy. Jednak robiło się coraz ciszej i ciszej, aż umarła ostatnia myśl, która kotwiczyła mnie do Zatoki Samozwątpienia.

Przez chwilę nie działo się nic, a potem przypomniałam sobie, że przede mną jest otwarty ocean i tylko ode mnie zależy, czy zostanę tu, uwięziona własnymi myślami, czy wypłynę na szerokie wody własnych możliwości.

Slow czyli niepowoli

Odbiłam od brzegu, lecz zamiast „Ahoj przygodo!” zawołałam „Dlaczego nie?”

Dlaczego nie miałabym pracować w zawodzie, nawet jeśli nie mieszkam w kraju? Dlaczego nie miałabym napisać książki? Przecież piszę od zawsze. Wszak jedyne pytanie, które na zawsze zostanie bez odpowiedzi to to, którego nie zadamy.

Slow czyli niepowoli

Dla mnie, życie w rytmie slow to nie tyle określenie tempa, a zwrócenie uwagi. To podążanie za sobą, swoimi przekonaniami, możliwościami i potrzebami. Jeśli nasze życie tego wymaga, bo mamy rodzinę, to też branie pod uwagę innych ludzi i ich procesu. Tym też kieruję się w pracy z klientem; żeby jak najlepiej zrozumieć naturę drugiego człowieka.

Eksperymenty „one size fits all” czyli „jeden dla wszystkich” zwykle kończyły się kiepsko, bo ludzie są na tyle różni, że nawet jeśli one size fits two or three, to nigdy nie będzie pasował wszystkim. Nie każdy człowiek czuje się dobrze wśród innych, nie każdy lubi to samo. Nie każdy musi robić to, co inni w podobnej sytuacji.

Intuicja, czary, nauka czy co?

Ten wewnętrzny głos, którego czasami nie słuchamy, to dziwne poczucie, że lepiej tego nie robić – to intuicja. Czyli tak naprawdę co? Patrząc z naukowego punktu widzenia, powiedziałabym, że to wnioski z informacji, które nieświadomie zgromadził nasz mózg. Ludzki mózg przetwarza 400 miliardów bitów (400 000 000 000) informacji na sekundę, z których 2 tysiące (2000) są świadome. Być może intuicja chowa się w tym pozostałych 399999998000?

Slow czyli niepowoli

Tymczasem we Francji…

Obiecałam opowiedzieć o starych meblach. We Francji działa organizacja Emmaus, która zajmuje się pomaganiem najbardziej potrzebującym. W prawie każdym mieście jest chociaż jeden punkt Emmaus, do którego ludzie przywożą swoje meble, naczynia, ubrania i sprzęty. Można je tam potem kupić, a zarobione z fundacji pieniądze trafiają do ludzi, którzy tam pracują.

Mój ulubiony punkt Emmaus jest w Hagenau. Po kilku latach regularnego bywania tam, pan odpowiedzialny za rupieciarnię na podwórku poznaje mnie i wie, czego szukam. Zawsze wracam stamtąd z jakimiś nowymi meblami, które potem przemalowuję w swoim garażu. W naszym domu większość drewnianych mebli i właściwie cała zastawa stołowa pochodzi z Emmaus.

Jesteśmy tam przynajmniej raz w miesiącu. Czasami przywozimy rzeczy, których już nie używamy, a może przydadzą się komuś innemu. Dla mnie jest to ważne miejsce, w którym można dostrzec piękno i użyteczność w rzeczach, które komuś innemu nie były już potrzebne. A przy okazji pomóc ludziom, którzy potrzebują czasem pomocnej dłoni.

Slow czyli niepowoli

Zwolnić jeszcze bardziej

Moja droga do bycia „slow”, „zen”, jeszcze się nie skończyła. Mam w głowie romantyczne wizje drewnianego domu, w którym suszą się zioła, a ja umiem odróżnić czosnek niedźwiedzi od konwalii. Chciałabym jeszcze tyle rzeczy w sobie zmienić. Na przykład nauczyć się gotować, a nie tylko odgrzewać jedzenie. Chociaż, jeśli będziesz kiedyś w Alzacji i będziesz miała ochotę na kawę z kimś, kto zna tylko jedną miejscówkę z dobrą kawą – daj znać.

Spotkajmy się na Instagramie, w miejscu, w którym bywam najczęściej i pokazuję moje zachwyty światem. Bo chyba o to chodzi w byciu trochę „slow”, żeby mieć czas zauważyć, że powietrze zmieniło zapach i zapowiada jesień. Żeby spojrzeć w nocne niebo i dostrzec powoli pojawiające się zimowe gwiazdy. Żeby w końcu kiedyś móc odróżnić czosnek niedźwiedzi od liści konwalii. I żeby usłyszeć siebie pośród szumu głosów, nie tylko we własnej głowie.

za zdjęcia dziękuję autorce tekstu

Przeczytaj inne artykuły o slow life, które napisały: